Jedlicze w Twojej legendzie


„Jedlicze w mojej legendzie”.

Witajcie!

Mieszkam w pewnej pięknej miejscowości Żarnowiec. Żarnowiec jest położony na Podkarpaciu; w gminie Jedlicze, (koło Jedlicza). Chciałbym opowiedzieć Wam legendę o Jedliczu; jak powstała ta fajna nazwa, i nie tylko. A więc zaczynam opowiadać. Mam nadzieję, że spodoba się Wam.

Pewien Jerzy i jego pies Dlicz, byli niezwykłymi przyjaciółmi. Jerzy miał jedenaście lat. Miał jasne włosy. Był miły, uczynny
i mądry. Gdy ktoś potrzebował pomocy, chętnie pomagał. Raz pomógł starszej kobiecie, bo wysypała się jej pasza dla zwierząt. Przyjaciel Jerzego, Dlicz (jak wiecie Dlicz był psem) był rasy Owczarek niemiecki, długowłosy. Dlicz był trochę podobny do mojego psa. Miał podpalano-brązową sierść. Był sumienny, mądry
i niezwykły. Dlicz umiał mówić! Naprawdę! Mówił, tak jak normalny człowiek. Jerzy i Dlicz mieszkali w grodzie, w którym mieszkała duża liczba mieszkańców. Wszyscy mieszkańcy grodu, Jerzego i Dlicza pomagali sobie, w różnych sytuacjach oraz potrzebach.

Pewnego dnia, gdy Jerzy wrócił wraz ze swoją siostrą
ze szkoły, zjadł obiad i poszedł ze swoim przyjacielem psem Dliczem do lasu. W lesie było dużo jodeł, mniej było za to sosn, świerków i innych drzew iglastych. Zobaczył też dużo różnych ptaków, ponieważ była to późna wiosna. Dlicz zaszczekał do ptaków, by zaśpiewały jemu i Jerzemu piosenkę. Faktycznie ptaki zaśpiewały piękną piosenkę. Po udanym koncercie ptaszki pozdrowiły Dlicza i Jerzego, po czym odleciały. Jerzy i Dlicz poszli dalej. Nagle zobaczyli drwali, którzy chcieli ściąć pewną piękną jodłę. Nagle Jerzy usłyszał głos, który przemówił „Chłopcze i psie, pomóżcie mi i odgońcie drwali”. Jerzy przestraszył się i nie był
pewny, czy nie przesłyszał się. Zapytał więc swojego towarzysza Dlicza:

- Czy słyszysz ten głos?

- Słyszę. – odpowiedział pies Dlicz.

- Jak jej pomożemy? – zastanowił się Jerzy.

- Przestraszymy drwali, aby nie ścieli tego pięknego drzewa. – odpowiedział Dlicz.

- Dobrze, ale się pośpieszmy. – powiedział.

Następnie Jerzy i Dlicz uspokoili jodłę i dodali, że odgonią od niej drwali. Pies Dlicz, który mówił razem ze swoim przyjacielem Jerzym, przestraszyli drwali. A jak? Dlicz udawał wilka i zawył jak wilk. Jerzy poruszał gałęziami innych drzew i rzucał kamieniami w ściółkę leśną. Drwale, którzy chcieli ściąć drzewo, przestraszyli się i natychmiast uciekli. Jerzy i Dlicz byli zadowoleni, że uratowali piękną jodłę. Jodła podziękowała Jerzemu i Dliczowi, lecz miała jeszcze jedną prośbę. Jodła chciała, by Jerzy i pies Dlicz opiekowali się nią w wolnych chwilach. Obaj przyjaciele zgodzili się.

Kiedy wrócili do domu, Jerzy opowiedział swojej mamie, siostrze, tacie, babci, dziadziowi i innym mieszkańcom grodu
o tym, co im się przytrafiło. Mieszkańcy najpierw nie uwierzyli, lecz później przekonali się, gdy zobaczyli tą piękną jodłę. Jerzy
i Dlicz codziennie chodzili do swojej przyjaciółki jodły, polewali ją, nawozili, spulchniali ziemię, a gdy to robili rozmawiali z nią.

Pewnego dnia nie znaleźli tej pięknej jodełki. Lecz na miejscu, gdzie ona była posadzona, dostrzegli śliczną dziewczynkę
w wieku Jerzego. Zapytali się jej kim jest? Dziewczynka odpowiedziała, że to ona była tą jodłą, którą pielęgnowali i którą uratowali przed ścięciem. Jerzy i Dlicz na początku nie uwierzyli, ale potem przekonali się, gdy dziewczynka opowiedziała im, co przydarzyło się jej, kiedy miała 3 latka. Dziewczynka miała wtedy urodziny
i nie zaprosiła czarownicy na przyjęcie urodzinowe. Dlatego czarownica zamieniła dziewczynkę w jodłę. Zaklęcie miało minąć, gdy chłopiec i jego pies, będą opiekować się nią. I tak stało się. Dziewczynka jeszcze raz podziękowała Jerzemu i Dliczowi, że uratowali ją przed śmiercią oraz za to, że dbali o nią. Następnie Jerzy, pies Dlicz, dziewczynka i siostra Jerzego zostali przyjaciółmi. A dziewczynka zamieszkała w grodzie ze swoim odnalezionym rodzeństwem. I tak kończy się moje opowiadanie.

Zobaczyliście, w tym opowiadaniu, jak przyjaźń i dobro
wygrały, a jak zło przegrało. I tak oto od imion naszych bohaterów, chłopca Jerzego i psa Dlicza powstała nazwa miasta Jedlicze. Jedlicze słynęło na całą okolicę z pięknych lasów, a niektórzy mieszkańcy widywali w nich psa i chłopca, jak odganiali złych drwali. Podobno też tam, gdzie bywali wyrastały piękne, strzeliste jodły i tak z grodu powstało miasto Jedlicze. Samo Jedlicze, jak
i jego okolice posiadają przepiękne i urokliwe miejsca. Dlatego też  zapraszam Was do mojej gminy Jedlicze, w której zobaczycie niezwykłe miejsca. Może też (jeżeli będziecie mieli dużo szczęścia), zobaczycie w lasach pięknego psa Dlicza i jego przyjaciela Jerzego, bohaterów tej legendy. Zapraszam Was!

Szymon Bril

Klasa IV

ZSP. w Żarnowcu

Opiekun: A. Halerz

——————————————————————————————————————————————————————————————————————–

Legenda

 W odległych czasach na ziemi jedlickiej, w starym opuszczonym dworku mieszkały dwie siostry. Jedna z nich, o imieniu Marysia, była bardzo inteligentna i pracowita, uwielbiała pisać bajki, a później czytać je swoim pluszowym misiom. Druga z sióstr, Basia, była całkowitym przeciwieństwem Marysi, lubiła się bawić, w ogóle się  nie uczyła, a na dodatek była bardzo niemiła i zarozumiała.

Któregoś dnia siostry wybrały się nad rzekę ze swoim pieskiem Tibo. Marysia uwielbiała się kąpać w rzece, lecz tego dnia miała jakieś dziwne przeczucia, że coś się może stać. Rzeka miała jakiś dziwny, szary kolor, dlatego zaproponowała siostrze, aby wrócić do domu. Basia nie słuchała siostry i postanowiła wykąpać się w rzece. Wskoczyła do ciepłej, spokojnej, przejrzystej wody. Pluskała się zadowolona, aż tu nagle dziewczynka zniknęła pod wodą. Przerażona Marysia od razu skoczyła ratować siostrę, lecz wszystko na nic. Basia przepadła jak kamień w wodę. Zrozpaczona dziewczynka wróciła do domu i nie rozmawiała z nikim przez dłuższy czas o tym wydarzeniu. Bardzo się bała o siostrę. Długo myślała o tym, czy powiedzieć, co się wydarzyło nad rzeką. W końcu postanowiła wyrzucić z siebie całą prawdę – porozmawiała z rodzicami o tym, co się stało. Cała ludność z Żarnowca zaczęła szukać Basi. Spenetrowali całą Jasiołkę i jej zwykle gościnne i przyjazne brzegi wzdłuż i wszerz. Niestety, na próżno jej szukali, dziewczynki nie było nigdzie. Marysia była przerażona i załamana, Miała wyrzuty sumienia, że nie zrobiła być może wszystkiego, by ocalić siostrę. Następnego dnia Marysia udała się nad rzekę, aby jeszcze raz sprawdzić, czy nigdzie nie ma Basi. Nagle wzrok nieszczęsnego dziewczęcia spoczął na niewielkiej,  trochę przybrudzonej kartce papieru. Coś kazało jej wziąć ją do ręki. Rozprostowała  wilgotny od rosy porannej zwitek i zaczęła czytać. Litery nie były zbyt wyraźne, ale szybko zorientowała się, że elfy wodne zabrały Basię do swojego podwodnego królestwa. Był tam piękny perłowy pałac, ze strzelistymi wieżami, drzwi były z muszli, podłogi wyłożone pięknymi kamieniami, a żyrandole z kryształów. Na samym środku największej sali zamku znajdował się tron, na którym zasiadała królowa Lajla, piękna i dumna władczyni. Elfy przyprowadziły Basię przed oblicze swej pani. Dziewczynka była bardzo przestraszona, nie wiedziała, co zrobić, gdzie podziać spłoszony wzrok. Wtem królowa uniosła do góry dłoń, cała przyroda zamarła, nie było słychać  najmniejszego nawet powiewu wiatru, pędzące po niebie błękitne obłoczki  znieruchomiały. Piękna pani objaśniła jej, że znalazła się tu za swoje złe zachowanie i zostanie tutaj dotąd, aż się nie zmieni. Przerażona Basia zgodziła się, bo przecież nie miała innego wyjścia. Nie wiedziała wtedy jeszcze, że Lajla będzie ją poddawała wielu próbom i sprawdzała, jak dziewczynka będzie sobie z tym radziła. Później elfy zaprowadziły ją do komnaty, w której czekało na nią pierwsze zadanie. Musiała wysprzątać całe pomieszczenie, ale to nie było takie proste zadanie. Wcześniej królowa kazała poddanym mocno zabrudzić komnatę. Oczywiście, leniwa z natury dziewczynka nie miała zamiaru tego robić, ale gdy Lajla ostrzegła ją, że jeżeli nie wykona tego zadania, to spotka ją kara, Basia od razu zabrała się do pracy. Szło jej to bardzo mozolnie, ale po kilku godzinach komnata lśniła. Królowa nie mogła uwierzyć własnym oczom. Nie pokazała po sobie, że jest zadowolona. W nagrodę Lajla podarowała Basi przepiękną suknię. Dziewczynka była bardzo szczęśliwa, nigdy jeszcze nie widziała czegoś tak pięknego. Myślała, że to już koniec zadań, ale to był dopiero początek. Na drugi dzień Lajla zaprowadziła Basię do królewskiego skarbca i pozwoliła jej wziąć, co tylko zechce. Oczarowana bogactwem dziewczynka rzuciła się, by wybrać najcenniejsze klejnoty, ale później zastanowiła się, czy to nie jest jakiś podstęp, więc zostawiła wszystko i wyszła, nie odzywając się ani słowem. Królowa była mile zaskoczona zachowaniem Basi. Podczas obiadu oznajmiła dziewczynce, że wkrótce wróci do domu, ale musi wykonać jeszcze jedno zadanie. Dziewczynka z jednej strony bardzo się ucieszyła, ale z drugiej strony denerwowała się, nie miała pojęcia, co ją czeka. Z samego rana Basię obudziły dziwne dźwięki dobiegające z piwnicy. Po cichu zakradła się do niej i zauważyła pieska przywiązanego ciężkim łańcuchem do ściany komnaty. Chciała go jak najszybciej uwolnić, ale był tak mocno przykuty, że nic się nie dało zrobić. Nagle zauważyła kłódkę i pomyślała, że gdzieś musi być klucz. Przeszukała całą piwnicę, ale niczego nie znalazła. Podczas obiadu nikomu nie powiedziała, że znalazła pieska. Zerkając na królową, dostrzegła na jej szyi klucz i pomyślała, że może będzie pasował do kłódki, więc postanowiła go zabrać, gdy Lajla będzie spała. Gdy wszyscy położyli się spać, Basia postanowiła zakraść się do komnaty królowej. Gdy chciała odciąć klucz z łańcuszka, zaskrzypiała podłoga i królowa się obudziła. Dziewczynka bardzo się wystraszyła, że władczyni ją ukarze i szybko uciekła, zamykając z wielkim trzaskiem drzwi. Rankiem podczas śniadania królowa zapytała Basię, co robiła w jej komnacie w środku nocy. Basia opowiedziała królowej o piesku, którego znalazła w piwnicy.  Lajla wysłuchała opowieści Basi i była z niej bardzo dumna, następnie obie zeszły do piwnicy i uwolniły pieska, a w nagrodę królowa pozwoliła Basi zabrać go do domu. Jeszcze tego samego dnia królowa rozkazała elfom, aby zaprowadziły Basię tam, gdzie ją znalazły. Po kilku chwilach Basia była już na powierzchni rzeki. Wychodząc z wody, zobaczyła siedzącą na kamieniach siostrę i od razu do niej pobiegła. Marysia nie mogła uwierzyć własnym oczom, a jej radość nie miała granic. Obie dziewczynki pobiegły do domu, aby Basia mogła opowiedzieć wszystkim, co się stało. Suknia, którą Basia otrzymała od Lajli, okazała się bardzo drogocenna i dziewczynka postanowiła ja sprzedać. Dostała za nią dużo pieniędzy, za które wraz z rodzicami  wyremontowali dworek i kupili wokół niego ziemię. Basia postanowiła nazwać dworek imieniem swojej siostry. Tak oto dzisiaj w Żarnowcu mamy piękny Dworek Marii Konopnickiej, który jest chętnie odwiedzanym miejscem.

 Pudełko Julia

——————————————————————————————————————————————————————————————————————-

„Wołanie w dębinie”

             Idąc z Moderówki na Winnicę mijamy aleję dębową. Drzewa rosnące wzdłuż drogi mają ponad 100 lat i pamiętają niezwykłe historie. Podobno w szumie jednego z nich w czasie wiatru słychać wołanie: Jaśku… Jaśku… Dzieje się tak,  dlatego że pewnego dnia przy dębach spotkała się para zakochanych. Chłopak musiał iść na wojnę. Bardzo nie chciał, bo kochał narzeczoną. Jednak chciał też ratować swoją ojczyznę. Ją także kochał. Dziewczyna bardzo płakała, gdy odchodził. Smutna wróciła do domu w Moderówce. Codziennie przychodziła pod dęby w to miejsce, gdzie pożegnała ukochanego. Nieraz płakała i wzdychała: Jaśku… Jaśku… Podlewała drzewa swoimi łzami.

Pewnego słonecznego dnia poszła w bliskie jej już miejsce. Modliła się o szczęśliwy powrót młodego żołnierza. Pod drzewem zobaczyła jakąś wymizerowaną postać. To był jej Jaśko, wychudzony i ranny. Nie miał sił, aby dojść do wsi. Sprowadziła pomoc, a potem pielęgnowała ukochanego. Dzięki temu wyzdrowiał i mogli wziąć ślub. Potem żyli razem, choć nikt nie wie czy długo… Na pewno nie było im lekko, bo życie na wsi w dawnych czasach było ciężkie. Cieszyli się jednak, że są razem i że ich ojczyzna odzyskała wolność. Czasami szli pod dęby.

Jeśli chcesz posłuchać wołania w koronie starego drzewa, idź powoli alejką, wsłuchuj się w szum, a dowiesz się, pod którym dębem spotykała się zakochana para.

 

Martyna Lichoń, kl. IV SP

ZS w Moderówce

Opiekun: Agnieszka Okólska

——————————————————————————————————————————————————————————————————————-

„Zagubiony Moder „

Dawno, dawno temu za czasów panowania Kazimierza Wielkiego we wsi rycerskiej nad Jasiołką mieszkało jeszcze niewielu ludzi, a tereny wokół kilku domostw pokryte były lasami. Późną jesienią rycerze zorganizowali polowanie. W pogoni za zwierzyną  rozproszyli się w terenie. Jeden z polujących stracił orientację w terenie i zabłądził. W czasie nocy, która zastała go w puszczy został napadnięty przez watahę wilków. Zwierzęta zagryzły jego konia, a rycerza raniły.

Rano znaleźli go kmiecie, którzy przyjechali do lasu po drzewo na zimę. Myśliwy był głodny, zmęczony, a jego rana na nodze krwawiła.  Chłopi zabrali Modera, bo tak nazywał się nieznajomy, do swojej wsi. Musiał z nimi zostać na jakiś czas, gdyż wkrótce nadeszła sroga zima. Szlaki stały się trudno dostępne. Zresztą on sam musiał wyleczyć nogę i zdobyć konia przed podróżą do domu.

Moder okazał się mądrym i życzliwym człowiekiem. Pomagał ludziom, z którymi zamieszkał. Uczył ich nowych umiejętności, opowiadał o życiu w zamkach i miastach, które odwiedził. Gdy nadeszła wiosna, pokazał chłopom na czym polega nowa metoda  uprawy ziemi – obecnie zwana trójpolówką. Powiedział, że ich plony będą lepsze, jeśli podzielą swe pola na trzy części, zostawią trzecią część odłogiem, a na pozostałych zasieją zboże jare i ozime, a potem będą zmieniać kolejność upraw. Tak się stało. Mieszkańcy wsi docenili rady Modera. Zadowoleni z większych plonów, uznali go za swojego dobroczyńcę i nazwali swą bezimienną wieś od jego imienia Moderówką. Od tamtej pory wieś się rozrastała, przybywało mieszkańców i domów. Dziadkowie opowiadali wnukom opowieści o zagubionym rycerzu Moderze w jesienne i zimowe wieczory, a pamięć o nim pozostała po dziś w nazwie miejscowości.

Anna Lasota, kl. IV SP

ZS w Moderówce

tel. 134312207

Opiekun: Agnieszka Okólska

——————————————————————————————————————————————————————————————————————-

„O Piotrze z Jedlicza”

 Dawno temu wśród lasu jodłowego na polanie nazywanej Jedlną Polaną siedziała wśród kwiatów dziewczyna i płakała. Była uboga i nieszczęśliwa. Miała tylko ojca, bo mama zmarła kilka lat wcześniej. Jej tato też zachorował i był to dla niej bardzo trudny moment w życiu.

Nagle spośród drzew wyszedł uzbrojony mężczyzna. Był bardzo zmęczony, ale dziewczynie wydał się groźny. Rzuciła się do ucieczki, ale wojownik odezwał się spokojny głosem:

- Nie lękaj się, jestem Piotr z Jedlicza, wracam spod Grunwaldu. Mam niewiele sił.

- Toż i ja mieszkam w pobliżu i słyszałam o sołtysie, który ruszył z krzyżakami wojować.

-  To ja jestem tym sołtysem.

- Opowiedzcie o bitwie.

- Opowiem, opowiem, bo jest o czym, ale najpierw chciałbym wrócić do domu.

- To ja z wami pójdę i pomogę jeśli trzeba.

Poczęstowała go kromką chleba, którą miała zjeść na kolację i ruszyli w kierunku Jedlicza. Po drodze Piotr opowiadał o wielkiej wygranej bitwie ze strasznymi rycerzami zakonnymi. Dziewczyna z kolei poskarżyła się na swój los i chorobę ojca. Mężczyzna był słaby, dlatego wstąpili do jej  chaty, stojącej niedaleko Jedlnej Polany. Tam okazało się, ze Piotr jest ranny. Dziewczyna przemyła ranę wodą i pozwoliła odpocząć wojownikowi. Opiekowała się nim z równą troską jak własnym ojcem.

Gdy Piotr doszedł do siebie i mógł ruszyć dalej, odwdzięczył się zostawiając  srebrną monetę, która znalazła się wśród łupów jakie zdobył pod Grunwaldem. To wystarczyło, aby dziewczyna mogła przetrwać zimę i  kupić lekarstwo dla ojca. Gdy ten wyzdrowiał, znów razem pracowali na polu i dbali o siebie nawzajem.

Nigdy nie zapomnieli o hojności Piotra z Jedlicza. Dlatego, gdy wyszła za mąż i urodziła pierwszego syna, dała mu imię Piotr, a potem imię to stało się popularne w rodzinie dziewczyny z okolic Jedlnej Polany.

 

Paulina Grzesik, kl. IV SP

ZS w Moderówce

zsmoderowka@jedlicze.pl

Opiekun: Agnieszka Okólska

——————————————————————————————————————————————————————————————————————-

„Uzdrawiająca jodła”

Dawno, dawno temu, w pewnej podkarpackiej osadzie żyła sobie wdowa z trzema synami. Kobieta po śmierci męża ledwo wiązała koniec z końcem i ciężko pracowała w polu, żeby utrzymać swoje dzieci przy życiu. Chłopcy, gdy byli już starsi, podejmowali się różnych zajęć, żeby ulżyć matce w jej ciężkiej pracy. Mimo, że żyli biedni, wszyscy się bardzo kochali i wspierali.

Pewnego dnia matka zachorowała. Chłopcy robili wszystko, aby uleczyć rodzicielkę, sprowadzali różnych znachorów, lecz ci tylko rozkładali ręce i nie potrafili powiedzieć, co dolega ich matce. Wydawało się, że nie będzie sposobu na wyleczenie kobiety. Nadzieję dał chłopcom najstarszy mieszkaniec osady, który zdradził, że istnieje lekarstwo, które może wyleczyć matkę. Powiedział im, że podobno na niewielkim wzgórzu rośnie potężna jodła, która wytwarza uzdrawiający płyn. Każdy, kto wypije ten naturalny napój, ten od razu wyzdrowieje. Problem jedynie polegał na tym, że nikt dokładnie nie potrafił wskazać miejsca, gdzie rośnie to drzewo.

Chłopcy postanowili jednak wyruszyć w drogę w poszukiwaniu uzdrawiającej jodły. Jako pierwszy wyruszył najstarszy z braci. Niełatwa to była droga, na każdym kroku czyhały niebezpieczeństwa. Po kilku dniach wędrówki i bezowocnych poszukiwaniach chłopiec wrócił do domu i oznajmił braciom, że nie udało mu się odnaleźć drzewa. Nie poszczęściło się także średniemu z braci.

Najmłodszy brat Janek pomimo swojego młodego wieku, także postanowił wyruszyć na poszukiwania lekarstwa. Zabrał ze sobą trochę jedzenia i poszedł w innym kierunku niż wcześniej jego bracia. Po dwóch dniach ciężkiej wędrówki dotarł do rozstaju dróg. Tam spotkał starca, który poprosił go o jedzenie. Janek miał dobre serce i podzielił się pokarmem, mimo że miał go mało. Gdy obydwaj zaspokoili głód, starzec zapytał chłopca, co robi sam tak daleko od swoich rodzinnych stron. Ten opowiedział o chorej matce i o tym, że istnieje uzdrawiające drzewo, którego szuka, dzięki któremu można wyleczyć każdą chorobę.

Wtedy staruszek oznajmił chłopcu, że w podziękowaniu za okazaną hojność, zdradzi mu, gdzie znajduje się uzdrawiająca jodła. Wręczył Jankowi starą mapę, która zaprowadziła go prosto na wzgórze. Tam chłopak zobaczył potężne drzewo i zaczerpnął z niego do flakonika uzdrawiającego płynu.

Po dotarciu do domu, od razu dał matce skosztować lekarstwa. Pozostali bracia nie mogli uwierzyć, że Jankowi udało się znaleźć drzewo. Po kilku dniach matka poczuła się lepiej, a po tygodniu całkowicie wyzdrowiała.

Chłopcy postanowili wrócić na rozstaje dróg, odszukać swojego dobrodzieja i jeszcze raz podziękować mu za pomoc. Niestety nie odnaleźli go, nikt z napotkanych ludzi nie widział w tej okolicy żadnego podróżującego starca. Tylko nieliczni mówili, że od czasu do czasu pobliskimi drogami przechadza się duch uzdrawiającego drzewa pod postacią starego człowieka.

Bracia dotarli jednak na wzgórze z rosnącą jodłą i w podziękowaniu zasadzili kilkanaście jodełek wokół potężnego drzewa. Po kilkudziesięciu latach wzgórze porósł gęsty las jodłowy.

Po upływie kilkuset lat w miejscu tym powstało miasto, które dziś nosi nazwę Jedlicze, a nazwa ta pochodzi właśnie od prasłowiańskiego słowa „jedla”, które oznacza jodłę.

Kamil Bobrowski

Klasa V

Szkoła Podstawowa w Długiem

opiekun: Marta Wodzińska-Rostek

——————————————————————————————————————————————————————————————————————-

„Legenda o Jedliczu”

       Dawno, tak dawno, że już prawie nikt tego nie pamięta w pięknym zamku mieszkał król, królowa i ich syn. Poddani kochali swego króla, który rządził mądrze i sprawiedliwie. Gdy król i królowa popadli w sędziwy wiek, zgodnie wybrali na następcę tronu swego jedynego syna-Jeda. Po kilku latach królowa zachorowała i zmarła. Książę Jed i król bardzo boleśnie to przeżyli. Niedługo potem śmierć zabrała i króla, pozostawiając całą władzę nad królestwem Jedowi. Chłopiec miał piękne ciemne oczy i włosy, toteż był obiektem westchnień wielu dam. Jednakże on czekał na tą jedyną. W końcu po wielu latach znalazł piękną księżniczkę o złotych włosach i błękitnych oczach, a miała na imię Li. Wkrótce Jed i Li pobrali się, wesele trwało trzy dni i trzy noce. Młody król był wierny swej wybrance. Jed został sprawiedliwym i mądrym królem, takim, jakim był jego ojciec. Król i królowa Li cieszyli się sobą i byli nierozłączni, lecz do całkowitego szczęścia potrzebny był im potomek. Tak, więc po niedługim czasie Jed doczekał się potomka. Mały książę został nazwany Cze, urodę odziedziczył po królowej Li. Wszystko było dobrze, mały książę rósł zdrowy i silny. Dni i noce mijały, a każdy dzień dla małego Cze wydawał się być piękniejszy. Pewnego ulewnego dnia do królewskiego zamku zawitał pewien nieznajomy gość. Staruszka opatulona chustą została zaproszona do zamku. Król Jed miał, co do niej pewne przypuszczenia, lecz pod prośbą królowej Li zgodził się, aby staruszka zamieszkała w zamku i pomagała w pracach. Sprawowała się dobrze, umiała prać, sprzątać, gotować i zajmowała się małym Cze. Po kilku miesiącach sprawy zaczęły przybierać całkiem inny obrót. Królowa pomimo młodego wieku coraz gorzej się czuła. Król bardzo się martwił zwołał najlepszych lekarzy, lecz i to nic nie pomogło. Odwiedziła ich również zielarka, dzięki której królowa poczuła się trochę lepiej, więc król postanowił, że zamieszka z nimi w zamku. Pewnego dnia, gdy zaczynało się już ściemniać królowa Li wstała i wyszła z komnaty. Weszła powoli do sali, ponieważ czuła wielkie pragnienie. Sięgnęła po kubek z ziołami, po czym wypiła ciemny napój. Poczuła ból i wyszła kierując się do komnaty. Król Jed zobaczył ją, a wtedy Li osunęła się na ziemię.

-Och, och- królowa jęczała z bólu, po czym zacisnęła oczy i zemdlała.

- Li! Obudź się proszę! Nie zostawiaj mnie!- krzyczał zrozpaczony król.

Jed szybko do niej podbiegł i próbował ją obudzić. Zaczął wołać o pomoc, jedna z służących przywołała zielarkę. Jed wziął królową Li na ręce, a ona bezwładnie leżała na jego ramieniu. Zielarka dotknęła jej dłoni zimnej jak lód, posłuchała bicia serca, po czym ze smutkiem powiedziała:

- Nie żyje została otruta jakąś śmiertelną trucizną, ale to jest potężna czarna magia królu. Nie rozpaczaj, masz jeszcze syna i uważaj zło czai się wszędzie…

Król opłakiwał ją wiele miesięcy, lecz poprzysiągł znaleźć winnego jej śmierci. Tymczasem staruszka, którą naprawdę nazywano złą czarownicą cieszyła się ze śmierci królowej Li. Pragnęła zawładnąć królestwem, niestety pozostał jeszcze król i mały książę Cze. Czarownica zastanawiała się, co zrobić, aby zabić podstępem małego potomka. Wieczorem widząc księcia bawiącego się na schodach przywołała go do siebie:

- Książę chodź do mnie, coś dla Ciebie mam.

-Co to takiego?- zapytał niczego nie świadomy chłopiec. Czarownica wręczyła mu ślicznego żołnierzyka. Cze zaświeciły się oczy na jego widok.

-Dziękuję piękny!- zawołał radośnie przyglądając się zabawce. Już miał pobiec po schodach, gdy kobieta zatrzymała go mówiąc:

-Przytul mnie, już tak dawno nikogo nie przytulałam…

Książę Cze podbiegł i mocno ją przytulił. Kobieta objęła go, a po chwili puściła. Chłopiec upadł nieżywy, a żołnierzyk wypadł mu z ręki. Czarownica zrobiła niewinną minę i wyciągnęła nóż, ocierając go dokładnie.  Zostawiła chłopca i uciekła w mroku korytarza. Idąca chwilę potem służąca widząc chłopca z przerażeniem krzyknęła, a echo poniosło jej głos po całym zamku. Wszyscy się zbiegli łącznie z czarownicą. Król przytulał chłopca, a z oczu leciały mu łzy. Żałoba trwała bardzo długo, król po stracie ukochanej żony i syna stał się smutny i nieszczęśliwy. W dzień skrywał wszystkie emocje, lecz w noc opłakiwał każde z nich. Czarownica tryumfowała i bardzo się z tego cieszyła. Pozostał król Jed, który był w żałobie, więc stanowił dla niej prosty cel. Pewnej nocy postanowiła, że zakradnie się do komnaty króla i dokona tego, czego tak bardzo pragnęła. Było ciemno, wokół panowała cisza. Kobieta otworzyła cicho drzwi, po czym wyjęła zza pazuchy nóż. Starała się jak najostrożniej stawiać kroki. Już była nad nim, już wyciągnęła w górę nóż, lecz nieoczekiwanie król Jed obudził się. Widząc nad sobą nóż i czarownicę zaczął się z nią mocować. Gdy wyrwał jej ostrze, ta spojrzała na niego wrogo, a po chwili wyleciała przez uchyloną lukarnę. Król zerwał się na równe nogi pomimo nocy. Jak najszybciej dosiadł rumaka i pomknął za czarownicą. Przysiągł sobie, że choćby nie wiadomo ile jej szukał i tak ją znajdzie i pomści syna oraz żonę. Ilekroć tak myślał rosła w nim nienawiść i wola walki. Myśli przelatywały mu przez głowę, a łzy cisnęły się do oczu. Jechał długo, każdy dzień był cięższy i bardziej wyczerpujący. Król Jed zjeździł za nią pół kraju, aż w końcu udało się i czarownica zapragnęła walki. A była to jedna z najgorszych walk na śmierć i życie.

- Walcz ze mną, lecz i tak przegrasz!- krzyczała czarownica, po czym wyciągnęła miecz z ozdobną rękojeścią zamachnęła się i stanęła naprzeciw króla.

- Najpierw pomszczę tych niewinnych, których zabiłaś!- wykrzyknął Jed i zaatakował pierwszy.

Walczyli długo raniąc się nawzajem. Nieoczekiwanie, gdy czarownica drwiła sobie z niego wszystkie emocje w nim wzrosły. A przez głowę przeleciała mu myśl:-„Teraz albo nigdy!”.

Z krzykiem ruszył na kobietę i wtopił w jej serce miecz. Ona zaś otworzyła usta, a po chwili z krzykami i licznymi jękami rozpłynęła się, niczym mgła. Król otarł miecz, jego ciało pokrywały liczne rany. Dosiadł swego, wiernego rumaka, po czym bez sił opadł na niego. Zasnął. Śnił o swojej pięknej żonie i kochanym synu. Uśmiechali się do niego. Wtedy obudził się. Jechał mijając różne, liczne drzewa. Dojechał do niedaleko położonej wsi, a wtedy rzekł do mieszkańców:

- Nazwijcie to miejsce JedLiCze na cześć moją, mojej żony oraz syna, którzy zginęli z rąk okrutnej wiedźmy…

Później skonał. Mieszkańcy długo zastanawiali się, co zrobić. Ostatecznie z wolą króla wieś nazwano JedLiCze, które z upływem lat przekształciło się w dzisiejsze Jedlicze. I do dzisiaj istnieje tu park należący do Jedlicza, kto wie może to ten sam, który widział król?…

Ola Bełch

—————————————————————————————————————————————————————————————————————–

Jedla i jodła

Dawno temu w lesie rosła jodła. Była ona pięknym i radosnym drzewem. W jej gałęziach znajdowały odpoczynek, a nieraz ratunek małe ptaki, na które polowały kuny, jastrzębie i inne drapieżniki.

Pewnego dnia do lasu przybiegła mała dziewczynka o imieniu Jedla. Ona również była radosnym i życzliwym stworzeniem. Jedla polubiła jodłę. Huśtała się na jej gałęzi, przemawiała do rośliny i uważała za swoją bratnią duszę. Drzewo cieszyło się z tej nowej przyjaźni. Dziewczynka rosła i rosła, aż stała się dorosłą kobietą. Wtedy nie przychodziła już do drzewa. Lata mijały, a  jodła smutniała.

Któregoś lata Jedla wróciła do drzewa, by ukoić swój smutek po stracie bliskiej osoby. Długo połkała obejmując pień jodły. Potem przychodziła co jakiś czas, ale nie tak często, jakby chciała. Jako żona, matka i gospodyni miała mnóstwo obowiązków. Chciała mieć jednak jodłę – pocieszycielkę blisko siebie. Dlatego wystrugała jej wizerunek na ścianie domu w miejscu ukrytym przed wzrokiem obcych. Tam lubiła przysiąść na chwilę. Tam znajdowała spokój i ukojenie.

Po latach dom zniknął, ale została belka z wizerunkiem jodły. Dzieci, wnuki i kolejne pokolenia pamiętały, że ten wyrzeźbiony obrazek był ważny dla ich protoplastki. Dbały o pozostałości belki i uważały za cenną rodzinną pamiątkę. Z czasem wizerunek zielonej jodły stał się symbolem ich rodzinnej miejscowości. Tak powstał herb Jedlicza, bo Jedla mieszkała właśnie na terenach, gdzie potem powstało miasto o tej nazwie.

Julia Osolińska , kl. IV SP

ZS w Moderówce

Opiekun: Agnieszka Okólska

—————————————————————————————————————————————————————————————————————-

„W jodłowym borze”

 Działo się to za panowania Władysława Jagiełły, po zwycięskiej bitwie pod Grunwaldem. Między gęstymi borami, w puszczy jodłowej, nad rzeką Jasiołką, znajdowała się rozległa polana. Z rozkazu króla osiedlił się tam waleczny rycerz o imieniu Piotr. Razem z nim przybyła też jego rodzina: żona, dwaj synowie i niezwykle urodziwa córka Bożysława. Nestor rodziny był człowiekiem szlachetnym i pracowitym. Już od wczesnych godzin porannych razem z żoną zajmowali się uprawą roli. Mozolną pracą dorobili się dużego gospodarstwa. Ich największą radością były zdrowe, zaradne i chętne do pracy dzieci. Mijały lata, chłopcy wyrośli na wprawnych myśliwych. Większość czasu spędzali w pobliskich lasach, polując na zwierzynę, dlatego puszcza jodłowa była ich drugim domem. Często późnym wieczorem, gdy robiło się cicho i ciemno siadali pod wysokim drzewem i wsłuchiwali się w głosy leśnych mieszkańców.                                                    

Była ciepła i gwieździsta noc.  Siedząc tak,  odurzeni zdrowym i czystym powietrzem – zasnęli. Nagle rozległ się przeraźliwy ryk. Braciom ukazał się straszny widok. W jedno z drzew uderzyła olbrzymia bestia. Była potężna, kudłata, z rogami. Z jej kopyt tryskały iskry. Braci ogarnął strach, który sparaliżował ich ruchy. Siedzieli jak zaklęci. Bestia usiadła pod jodłą i nadal porykiwała. Po dłuższej chwili umilkła. Wydawało się, że zasypia. Wtedy jeden z braci cichutko wstał i podał rękę drugiemu. Próbowali odejść. Jednak potężny stwór podniósł łeb i ryknął, jakby chciał ich zatrzymać. Mężczyźni ze strachu bezwładnie upadli na ziemię. Takie milczenie trwało do rana. W chacie Piotra domownicy zaniepokojeni długą nieobecnością synów, postanowili ich szukać. Siostra wiedziała, gdzie lubią przebywać i znała ich tajemne miejsca, dlatego wyszła na poszukiwanie sama. Kiedy dotarła na miejsce, słońce było już wysoko na niebie. Na widok kobiety rozszalała bestia zamilkła. Strach braci był tak duży, że nie mogli odzyskać głosu. Machając rękoma starali się powstrzymać siostrę. Bożysława podeszła do nich i pomogła im wstać. Razem bezszelestnie zaczęli kierować się w stronę domu.  Idąc, czuli za sobą charczące sapanie potwora. Bali się spojrzeć za siebie. Ostatkiem sił weszli do chaty, szybko zatrzasnęli drzwi na skobel. Okazało się, że bestia podeszła pod dom i położyła się na progu. W wielkim napięciu i strachu wszyscy siedzieli cicho, nasłuchując odgłosów zza drzwi.  Tak dorwali do północy, wtedy usłyszeli ludzki głos wzywający pomocy. Odważny gospodarz uchylił drzwi. Zamiast bestii zobaczył młodego mężczyznę. Piotr myślał, że uciekał przed potworem i schronił się w pobliżu jego chaty. Gwałtownym ruchem otworzył wrota i zaprosił mężczyznę do środka. Wtedy młodzieniec zaczął zwierzać się ze swojej tragedii. Wyznał, że to on jest tym potworem, a rzucony na niego czar pochodzi od złej kobiety, która zamieszkuje w okolicznym lesie. Pracując jako drwal, podczas ścinania drzewa natknął się na ową wiedźmę, która w tym czasie przygotowywała swoją czarodziejską miksturę. Mężczyzna nieświadomie uszkodził pień starej jodły, której kora była niezbędna do wykonania eliksiru. Kobita w złości rzuciła na niego czar, zamieniając go w potwora, którego wszyscy mieli się bać. Tylko koło północy mógł przybrać ludzką postać. Jeżeli w tym czasie spotka życzliwych mu ludzi, będzie mógł odzyskać swój dawny wygląd. Cały czas żył w odosobnieniu, w gęstych borach, dlatego nie mógł spotkać się z ludźmi. Szczęśliwy, że udało mu się przełamać klątwę, dziękował wszystkim domownikom.  Rodzina Piotra po wysłuchaniu jego tragicznych przeżyć, zaproponowała mu, aby zamieszkał razem z nimi, dopóki nie wrócą mu siły i nie przypomni sobie, gdzie znajduje się jego dom.

Po kilku miesiącach przebywania w gospodarstwie Piotra młodzieniec oświadczył się Bożysławie i został przyjęty do rodzinnego grona. Bracia również założyli rodziny i zamieszkali w pobliżu domu Piotra. I tak osada po wielu latach zmieniła się piękną wieś otoczoną jodłowym borem.

Na pamiątkę tych wydarzeń, od okolicznych jodeł wioska została nazywana Jedlicze.

 

Maria Sanocka kl. III b

 

 

——————————————————————————————————————————————————–

 

Kilkaset lat temu w dworku w Moderówce mieszkał szlachcic imieniem August Gorayski. Był on człowiekiem zamożnym, dlatego też w dworku mieszkał z rodziną i służbą. Jak na tamte czasy niczego mu nie brakowało. Można powiedzieć, że miał wszystkiego, aż za dużo. Służba uważała go za człowieka surowego. Z największą rezerwą odnosił się do niego jego lokaj – Antoni Winiarski.

Pewnego dnia August Gorayski poprosił swego lokaja o kieliszek czerwonego wina. Pan Antoni udał się do spiżarni po wino. Stało ono na najwyższej półce, więc wziął krzesło i stanął na nim. Niestety butelka wina wyślizgnęła mu się z ręki i spadła na podłogę. Pan Antoni zaczął zbierać większe kawałki szkła i wyrzucił je do kosza na śmieci. Rozlane wino przykrył tacką i wziął nową butelkę wina. Nalał go do kieliszka i zaniósł Panu Augustowi. Pospiesznie wrócił do spiżarni i szmatką pozmywał rozlane wino. Po chwili do pomieszczenia weszła pokojówka Pani Marii(żony pana Augusta).

- Co się tutaj stało? – spytała

- Chciałem wziąć wino z najwyższej półki. Niestety wyślizgnęło mi się ono z rąk i rozbiło się. Pan Gorayski na pewno zauważy jego brak, gdyż była to przedostania butelka tego wina. Ostatnią musiałem przed chwilą otworzyć.

- Ja nic nie mogę na to poradzić. Możesz zrobić tylko jedną rzecz – zasadź krzak winogronu i spróbuj sam wyprodukować takie wino.

- Dziękuję za radę Panno Anno. Muszę wziąć tylko trochę tego, aby zobaczyć, jaki to jest smak.

Pan Antoni nalał sobie do oddzielnej szklaneczki trochę tego wina i wieczorem po skończeniu pracy zaniósł ją do domu. Mieszkał on nieopodal rozległych dębów moderowskich (które dzisiaj ze względu na swój wiek znajdują się pod ochroną). Jego dom, a raczej chatka była bardzo skromna. Pewnie dlatego, że mieszkał w niej sam. Do chatki wchodziło się przez starą, drewniana bramkę. W ogrodzie rósł jeden krzak róży. W środku niej było równie skromnie.

Po zjedzeniu kolacji wyszedł na dwór, aby poszukać krzaka winogronu. Za jego domem rozpościerała się duża łąka, z której można było dostrzec kościół w Szebniach. Pan Antoni porozglądał się po łące. I zobaczył, że tuż za jego domem rosną dwa krzaki z winogronem. Postanowił nie zrywać na razie owoców tylko poczekać do dnia jutrzejszego, ponieważ chciał dowiedzieć się od kogoś jak wytwarzać wino.

Następnego dnia od rana szukał pokojówki – Pani Anny. Około południa podczas obiadu dla służby, znalazł ją.

- Panno Anno, czy nie zna Pani żadnego przepisu na wyrób wina? – zapytał.

Pani Anna powiedziała mu po kolei jak ma wyrabiać wino. Po skończonym dniu w pracy Pan Antoni wrócił do domu. Zerwał winogrona i postępował zgodnie ze wskazówkami Pani Anny. Prace skończył późno w nocy. Nalał wina do kilku butelek i schował do szafki. Miał zamiar wziąć je do dworku dopiero, kiedy skończy się tamto, które zaczął poprzedniego dnia. Zmęczony położył się spać.

Wino w dworku skończyło się dopiero po 3 tygodniach, gdyż Pan Gorayski wyjechał do Męciny Wielkiej w  sprawie powstającej tam kopalni roby naftowej. W przeddzień przyjazdu szlachcica, Pan Antoni przyniósł do dworku jedną butelkę wina własnej roboty. Nie brał ich więcej dlatego, iż nie miał pewności czy wino posmakuje Panu Augustowi.

Jak przewidział, Pan Gorayski zaraz po powrocie, chciał napić się wina. Lokaj podał mu swój własny wyrób. Wino tak bardzo mu posmakowało, iż jak nigdy dotąd nie prosił o następny kieliszek, tak tamtego dnia wypił prawie całą butelkę. Pan Antoni ucieszony tym, że napój posmakował Panu Augustowi postanowił, że wieczorem spyta się Pani Anny, czy nie zna może sposobu zasadzenia kilku krzaków winogrona.

- Pani Aniu, nie wie Pani jak mogę zasadzić jeszcze kilka krzaków winogrona? Koło mojego domu są tylko dwa.

- Nie wie Pan, iż niedaleko Pana domu, obok alejki z dębami jest całe pole winogrona?

- Dziękuję Pani bardzo!

Wracając z pracy, Pan Antoni udał się w poszukiwaniu łąki z winogronem. Pani Anna miała rację. Tuż za dębami rozpościerała się łąka. Była cała fioletowa od winogron. Pan Antoni zebrał trochę winogron i do późnej nocy wyrabiał wino. I tak robił prawie każdego wieczoru. Aż pewnego dnia Pan August zapytał się lokaja:

- Panie Antoni, czy to wino, to aby na pewno jest tym, które każę zamawiać? Jego smak jest jakiś inny…

- Rzeczywiście, proszę Pana to nie jest to wino.

- A więc skąd to wino jest?

- Jest to wino mojej produkcji.

Pan August siedział chwilę w bezruchu. Zapewne zastanawiał się co ma powiedzieć.

- Czy mógłby Pan wyprodukować jeszcze z kilka takich butelek?

- Oczywiście, że tak.

- A więc dobrze. Jak już będą gotowe przynieś mi je.

Pan Antoni po powrocie do domu zabrał się do pracy. Każdy wieczór poświęcał produkcji wina. Zaprzestał wtedy, kiedy na łące został tylko jeden krzak z winogronem. Ludzie przechodzący obok domu Pana Antoniego zaczęli mówić, iż jest to prawdziwa winnica.

- Proszę Pana, skończyło mi się winogrono – powiedział pewnego dnia pan Antoni do Pana Augusta.

- Czy udało się wyprodukować Panu chociaż pięć butelek?

- Jeśli znalazłby Pan chwilę, pokazałbym Panu ile tego jest.

- Dobrze, a więc chodźmy teraz.

Pan August kazał zaprząc konie i pojechali dorożką pod dom Pana Antoniego. Wysiedli i Pan Antoni zaprowadził swojego pracodawcę do skromnej spiżarni. Oczom Pana Augusta ukazały się setki butelek z winem.

- Ależ proszę Pana! To jest prawdziwa winnica! Nie mogę uwierzyć, iż Pan sam to wyprodukował!

- To wino jest mojej własnej roboty.

- Jeśli jest równie dobre jak tamto, które piłem, to wysyłam Pana do Francji na szkolenie!

Pan August spróbował wina i rzekł:

- Jak tylko wrócimy dzwonię do przyjaciela mojej żony i pojedzie Pan do Francji! Takiego talentu nie można zmarnować! Pozwoli Pan, że wezmę kilka butelek dla moich przyjaciół?

- Ależ oczywiście!

Po kilku dniach od rozmowy Pan Antoni wyjechał do Francji, gdzie przyglądał się największym produkcjom wina. Osiadł na stałe we Francji i tam do końca życia produkował wino. A co jakiś czas wysyłał kilka butelek do Polski – Panu Augustowi i Pani Annie. A ludzie mieszkający w Moderówce i okolicach nazwali tamten zakątek Moderówki Winnicą. Nazwa ta przetrwała do dnia dzisiejszego.

Maria Bożek

 

——————————————————————————————————————————————————–

„Dwie części”

 

Od niepamiętnych czasów pewien gród dzielił się na dwie części. Jedną  z nich władała rodzina szlachcica Augusta, a drugą Władysława. Między nimi toczył się odwieczny spór. Każda z rodzin dążyła do przejęcia całkowitej władzy nad osadą, lecz żadnej się to nigdy nie udało, więc gród został podzielony.

August miał młodego syna – Piotra, Władysław córkę w podobnym wieku, Zofię. Młodzi się nigdy nie poznali, lecz doskonale wiedzieli o swoim istnieniu.

Osada leżała w pięknym regionie, słynącym z przepięknych, ogromnych lasów jodłowych. Skłócone rodziny oddzielał wysoki mur, który rozpoczynał i kończył się w dalekich zakamarkach gęstych drzew.

Pewnego dnia, całkiem przypadkowo, potomkowie rządzących spotkali się na skraju lasu. Z tego miejsca rozciągał się niesamowity widok. Młodzi byli zaskoczeni, przeprowadzili krótką rozmowę, która pozwoliła im się poznać. Spotkanie nie trwało zbyt długo, ponieważ nadchodził wieczór i obydwoje musieli jak najszybciej powrócić do swoich domów. Piotr i Zofia byli sobą zauroczeni, a ich tajemnicze spotkania, które przynosiły ogrom szczęścia, stały się niemalże codziennością.

Jednego z wieczorów do osady dotarła wiadomość o długo wyczekiwanej bitwie pod Grunwaldem. Z tego powodu dwie części grodu musiały połączyć siły, wystawić oddział i wyruszyć w daleką podróż. Głównymi dowodzącymi zostali mianowani August, Władysław oraz Piotr. Zofia była załamana perspektywą tak długiej rozłąki. Obawiała się, że straci Piotra, a wraz z nim szczęście i miłość.

Trwały przygotowania do wyprawy, ale zakochani starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu i nacieszyć się jeszcze swoim towarzystwem. Gdy ukochany wyruszył na bitwę, Zofia wyczekiwała na niego praktycznie całymi dniami, siedząc w miejscu, w którym zawsze się spotykali. Wyjazd Piotra trwał bardzo długo, lecz zauroczona nim dziewczyna, nigdy o nim nie zapomniała, czule pielęgnując najmniejsze wspomnienia.

Wkrótce jednak wydarzyło się coś strasznego. Gród podczas nieobecności zarządzających został zaatakowany. Broniącą się ludność wymordowały dzikie oddziały tatarskie. Niestety, Zofia straciła życie, przeżyli jedynie nieliczni.

Dosłownie kilka dni po tym zdarzeniu do osady powrócił samotny Piotr, który pomimo zwycięstwa był przygnębiony, ponieważ walki nie przeżyli jego najbliżsi. Jedyną nadzieją tego młodego człowieka, był fakt, że teraz, wraz z ukochaną będą zarządzać grodem i wieść szczęśliwe życie wśród szumiących lasów jodłowych.

Gdy Piotr dowiedział się, co miało miejsce podczas jego nieobecności  i doszła do niego wiadomość o śmierci ukochanej, całkowicie się załamał. Rozkazał wyciąć cały las jodłowy i na jego miejscu powstała coraz szybciej rozwijająca się wioską, którą nazwał Jedlice, aby na zawsze upamiętnić wydarzenia, które miały miejsce w tym czasie. Z upływem lat, nazwa osady zmieniła się w Jedlicze.

Weronika Fic kl.3b

ZSP w Jedliczu

———————————————————————————————————————————————————-

Legenda o Jedliczu

         W pewnej średniowiecznej wsi na południu Polski  żyło szczęśliwie małżeństwo. Anna była młodą kobietą, zachwycającą swoją urodą wielu mieszkańców. Zajmowała się zielarstwem, potrafiła pomóc nawet   w najcięższej chorobie. Piotr natomiast – ceniony wójt – był dzielnym mężczyzną o niewzruszonych zasadach moralnych. Ciężko pracował każdego dnia, by wieczorem odpocząć w ciepłym domu u boku ukochanej żony. Niestety, nawet największe szczęście nie trwa wiecznie.

         W pewien zwykły dzień, gdy powrócił po pracy do domu, zauważył, że nie ma w nim Anny. Bardzo się zmartwił i natychmiast wyruszył na poszukiwania. Przekonany był bowiem, że stało się coś złego, gdyż wiedział, że ukochana niczego nie planowała. Wychodząc, dostrzegł ślady końskich kopyt. Niewiele myśląc, przyszykował swego wierzchowca i ruszył w drogę, nikogo nie informując o tajemniczym zniknięciu. Trop prowadził do lasu. Podróż bardzo się dłużyła, a w głowie młodego mężczyzny powstawały coraz mroczniejsze historie na temat tego, co mogło się stać. Po pewnym czasie jego oczom ukazał się ledwie zauważalny płomyk ognia. Im bardziej się przybliżał, tym wyraźniej widział mały domek, który był źródłem owego światła. Kiedy od chatki dzieliło go zaledwie parę kroków, usłyszał szelest. Nim się obejrzał, poczuł, że jakaś nadprzyrodzona siła zepchnęła go z konia  i bólem uderzył się o podłoże. Nietrudno było się domyślić, że tajemnicza postać nie ma dobrych zamiarów względem niego. Wyczerpany   i nieprzygotowany uświadomił sobie, że nie ma sił na walkę. Nagle, od strony leśnego domku zabłysło światło, a w progu stanął nadzwyczaj postawny mężczyzna. Pośpiesznym krokiem wybiegł w kierunku Piotra i pomógł mu schronić się w środku. Tajemniczy właściciel chatki stał się jego wybawieniem. Piotr nie mógł zrozumieć, co się stało. Zanim doszło do jakiejkolwiek rozmowy, zauważył w ciemnym kącie pomieszczenia swoją ukochaną. Natychmiast zmienił nastawienie do bohatera, oskarżając go  o porwanie Anny. Gotów był rzucić się na mężczyznę, więc ledwo co uniknęli walki. Z wyjaśnień wynikało, że tajemniczy człowiek imieniem Jaromir potrzebował niespodziewanie pomocy medycznej, liczył bowiem na to, że Anna zdradzi mu sposób, w jaki tworzy się uzdrowicielską miksturę. Kobieta była jednak nieugięta, ponieważ przepis na nią stanowił istotną tajemnicę, której nie mogła zdradzić. Jaromir początkowo nie chciał powiedzieć, dla kogo planuje przeznaczyć lek, lecz wiedział, że bez niego nie zdoła osiągnąć swojego celu. Wyznał, że bestia, która zaatakowała Piotra, to jego ukochana. Rzucono na nią okropne zaklęcie. Od tamtego momentu przemieniła się   w potwora z wilczym pyskiem i ogonem węża. Stała się niepoczytalna  i zagrażała innym. Jaromir wiedział, że nie może mówić otwarcie o tym problemie, gdyż ludzie ze strachu zabiliby bestię, która tak naprawdę była jego lubą. Ciągle liczył na to, że istnieje jakiś sposób na odwrócenie złego czaru. Stwierdził również, że nie wypuści ich, póki nie dostanie tego, czego zażądał. W końcu Anna stwierdziła, że dla dobra własnej rodziny zmuszona jest spełnić jego oczekiwania. Oświadczyła, że do sporządzenia tego specyfiku będzie potrzebować gałązki jedliny. Uważano bowiem, że grube igły jodły mają moc uzdrowicielską, a same drzewa symbolizują siłę życia. Jodły nie były powszechne na tym terenie, niesamowicie trudno było je znaleźć, lecz Anna jako zielarka doskonale wiedziała, gdzie rośnie jeden jedyny okaz tego drzewa. Postanowili, że Piotr pojedzie po gałązki jak najszybciej. Następnego dnia Anna szykowała już miksturę. Robiła to z niezwykłą starannością. Wszyscy czekali z zapartym tchem, nikt bowiem nie miał pewności, że przygotowany napar będzie działał.

         Nazajutrz Piotr wraz z Jaromirem wstali wcześnie rano i udali się do lasu, aby znaleźć bestię. Jakiś czas chodzili po zarośniętych ścieżkach, aż wreszcie usłyszeli potężny ryk. Nagle ich oczom ukazał się potwór. Od razu rzucił się w ich stronę. Jaromir poczekał, aż bestia znajdzie się w jego zasięgu i kiedy się zbliżyła, z całej siły rzucił w nią naczyniem z miksturą. Roztłukło się ono na bestii, a odłamki okropnie raniły jej ciało. Jednakże stało się to, na co wszyscy liczyli. Po chwili oczom mężczyzn ukazała się przepiękna kobieta. Podbiegła ona do swojego męża i rzuciła mu się w ramiona. Na bohaterów spłynęła ogromna ulga. Nagle jednak ich oczom ukazało się dziwny widok. Z krwi, która spłynęły z ran bestii i wsiąkła  w ziemię, wyrosły potężne jedliny.

          W krótkim czasie rozmnożyły się one, zajmując ziemię nie tylko  w lesie, ale też wokół wioski. Stały się one prawdziwą wizytówką i znakiem rozpoznawczym wsi. Mieszkańcy, na pamiątkę tych wydarzeń, nadali jej nazwę Jedlicze.

Aleksandra Rozmus, kl. 3b

ZSP w Jedliczu

—————————————————————————————————————————————————–

„Legenda Jedlicza”

U schyłku XIV wieku na wschód od Bieszczad, w dolinie otoczonej gęstym borem

jodłowym powstała osada. Przez lata rozwijała się prężnie i dzięki staraniom mieszkańców

stale rosła. Nikt jednak nie odważył się nigdy ściąć choćby jednej jodły. Czy to z szacunku do

przyrody, czy ze strachu – nie wiadomo. Krążyła bowiem opowieść, że w gąszczu, w małej

chatce żyje czarownica, która pozbawi życia każdego, kto skrzywdzi jej las. Ludzie, wierząc w

te słowa, zmuszeni byli znaleźć inny sposób na wybudowanie drogi do sąsiednich wsi, wskutek

czego kilka lat później nikt nie pamiętał już ani o czarownicy, ani o jej jodłach.

Pewnego razu do osady zajechał młody rycerz o imieniu Jan. Zbliżała się wojna

z Krzyżakami i mężczyzna powrócił w rodzinne strony, by przygotować się wraz z ojcem do

walki. Jan spędził młodość jako giermek, zwiedzając świat u boku swego pana. Zdobywał

doświadczenie, brał udział w licznych turniejach rycerskich. Wszystko jednak za cenę

młodych lat. Powróciwszy do swej rodzinnej wsi, nie poznał jej wcale. Jego ojciec Piotr był

znanym i szanowanym przez mieszkańców sołtysem. Razem z synem co dzień ćwiczyli

i przygotowywali się do wyprawy pod Grunwald.

Pewnego ranka Jan postanowił wyruszyć na polowanie w las. Nie informując nikogo,

o świcie opuścił dom. Długo kluczył wśród ciemności boru, czyhając na zwierzynę, ale nie

nadarzyła się ani jedna okazja, by zaatakować.

W pewnym momencie zapadła przeszywająca cisza. Ptaki odleciały w popłochu z wysokich

koron drzew, zwierzęta, które do tej pory kryły się przed ostrzem rycerza, teraz nie zwracając

nawet na niego uwagi, uciekały prędko. Jan nie wiedział, co się dzieje. Niespodziewanie coś

szarpnęło nim w tył. Uderzył w ziemie z ogromną siłą. Zanim ogarnęła go całkowita

ciemność, ujrzał nad sobą parę przepełnionych dziką furią niedźwiedzich oczu.

Magdalena z wyboru była zielarką, z przeznaczenia czarodziejką. Żyła w odosobnieniu wśród gąszczu jodeł, które z czasem stały się jej jedynymi towarzyszkami.

Kochała ten las pond wszystko, uważała za swój dom i panowała nad nim i jego mieszkańcami.

Gdy pewnego razu spostrzegła mężczyznę atakowanego przez niedźwiedzia, w jej dotąd

smutnym sercu coś drgnęło. Rzucając czar na zwierzę, uratowała młodego człowieka.

Nie znała uczucia, które zrodziło się w jej sercu, lecz przeczuwała, że jest niebezpieczne.

Opieka nad nieznajomym trwała kilka dni, aż w końcu otworzył oczy. Magdalena, nie

zdradzając mu, kim naprawdę jest, wyjaśniła, co się stało. Mężczyzna pamiętał jedynie swoje 2

imię – Jan. Młoda zielarka wiedziała, że z zanikiem pamięci nie może go wypuścić, więc

kolejne dni spędziła, dbając i troszcząc się o jego zdrowie. Oboje dużo rozmawiali, poznawali

się, oboje powoli się zakochiwali. Jan czuł, że Magdalena jest wybranką jego serca, ona

natomiast, mimo ogromnej miłości, odczuwała jeszcze większy żal z powodu swej magicznej

natury. Wiedziała, że nikt nie potrafi zrozumieć i zaakceptować tego, kim jest.

Nastał dzień, gdy Jan zupełnie wyzdrowiał. Okrutny dzień, gdyż równocześnie

z odzyskaniem sił, rycerz przypomniał sobie wszystko: bitwę, ojca, własną powinność. Zdał

sobie sprawę, że póki czas, musi jak najszybciej wyruszyć na wojnę. Z ogromnym bólem

w sercu podążał za ukochaną do wyjścia z boru i z jeszcze większym bólem żegnał się z nią.

Gdy z płaczem w głosie poprosiła o obietnicę powrotu, on mógł jedynie ucałować jej dłoń,

odwrócić się i odejść. Po lesie rozległ się szloch dziewczyny, wzmagany szelestem jodeł.

Drzewa jak zawsze były przy niej.

Mijały dni i tygodnie. Magdalena w ukryciu słuchała wieści z wioski. Czekała na powrót Jana.

Pewnego pochmurnego dnia do osady dotarła wiadomość o śmierci sołtysa Piotra.

Młoda zielarka uświadomiła sobie wówczas, że nie może oczekiwać wiele, jednak ciągle tliła

się w niej nadzieja. W końcu wątpliwości się rozwiały. Do Magdaleny doszły straszne wieści.

Jej ukochany zginął na polu bitwy. Była wstrząśnięta. Powoli opuszczały ją siły i chęci do

wszystkiego. Aż do dnia, gdy opuściła ją nawet wiara. Czarodziejka zniknęła niespodziewanie

w głębi lasu i już nigdy nikt o niej nie słyszał. Niektórzy mówią, że umarła z tęsknoty…

Jedno jest jednak pewne. Piękny jodłowy las, który usechł po jej odejściu, wkrótce potem

również zniknął.

Na pamiątkę jodeł, zawsze wiernych swej pani, które złożyły hołd nieszczęśliwej

miłości, wieś, z której pochodził Jan, nazwano – Jedlicze.

Anna Bobusia

kl. III b

Gimnazjum w ZSP Jedlicze

—————————————————————————————————————————————————————————-

 

„Jedlicze w mojej legendzie”.

Witajcie!

Mieszkam w pewnej pięknej miejscowości Żarnowiec. Żarnowiec jest położony na Podkarpaciu; w gminie Jedlicze, (koło Jedlicza). Chciałbym opowiedzieć Wam legendę o Jedliczu; jak powstała ta fajna nazwa, i nie tylko. A więc zaczynam opowiadać. Mam nadzieję, że spodoba się Wam.

Pewien Jerzy i jego pies Dlicz, byli niezwykłymi przyjaciółmi. Jerzy miał jedenaście lat. Miał jasne włosy. Był miły, uczynny
i mądry. Gdy ktoś potrzebował pomocy, chętnie pomagał. Raz pomógł starszej kobiecie, bo wysypała się jej pasza dla zwierząt. Przyjaciel Jerzego, Dlicz (jak wiecie Dlicz był psem) był rasy Owczarek niemiecki, długowłosy. Dlicz był trochę podobny do mojego psa. Miał podpalano-brązową sierść. Był sumienny, mądry i niezwykły. Dlicz umiał mówić! Naprawdę! Mówił, tak jak normalny człowiek. Jerzy i Dlicz mieszkali w grodzie, w którym mieszkała duża liczba mieszkańców. Wszyscy mieszkańcy grodu, Jerzego i Dlicza pomagali sobie, w różnych sytuacjach oraz potrzebach.

Pewnego dnia, gdy Jerzy wrócił wraz ze swoją siostrą ze szkoły, zjadł obiad i poszedł ze swoim przyjacielem psem Dliczem do lasu. W lesie było dużo jodeł, mniej było za to sosn, świerków i innych drzew iglastych. Zobaczył też dużo różnych ptaków, ponieważ była to późna wiosna. Dlicz zaszczekał do ptaków, by zaśpiewały jemu i Jerzemu piosenkę. Faktycznie ptaki zaśpiewały piękną piosenkę. Po udanym koncercie ptaszki pozdrowiły Dlicza i Jerzego, po czym odleciały. Jerzy i Dlicz poszli dalej. Nagle zobaczyli drwali, którzy chcieli ściąć pewną piękną jodłę. Nagle Jerzy usłyszał głos, który przemówił „Chłopcze i psie, pomóżcie mi i odgońcie drwali”. Jerzy przestraszył się i nie był
pewny, czy nie przesłyszał się. Zapytał więc swojego towarzysza Dlicza:

- Czy słyszysz ten głos?

- Słyszę. – odpowiedział pies Dlicz.

- Jak jej pomożemy? – zastanowił się Jerzy.

- Przestraszymy drwali, aby nie ścieli tego pięknego drzewa. – odpowiedział Dlicz.

- Dobrze, ale się pośpieszmy. – powiedział.

Następnie Jerzy i Dlicz uspokoili jodłę i dodali, że odgonią od niej drwali. Pies Dlicz, który mówił razem ze swoim przyjacielem Jerzym, przestraszyli drwali. A jak? Dlicz udawał wilka i zawył jak wilk. Jerzy poruszał gałęziami innych drzew i rzucał kamieniami w ściółkę leśną. Drwale, którzy chcieli ściąć drzewo, przestraszyli się i natychmiast uciekli. Jerzy i Dlicz byli zadowoleni, że uratowali piękną jodłę. Jodła podziękowała Jerzemu i Dliczowi, lecz miała jeszcze jedną prośbę. Jodła chciała, by Jerzy i pies Dlicz opiekowali się nią w wolnych chwilach. Obaj przyjaciele zgodzili się.

Kiedy wrócili do domu, Jerzy opowiedział swojej mamie, siostrze, tacie, babci, dziadziowi i innym mieszkańcom grodu
o tym, co im się przytrafiło. Mieszkańcy najpierw nie uwierzyli, lecz później przekonali się, gdy zobaczyli tą piękną jodłę. Jerzy i Dlicz codziennie chodzili do swojej przyjaciółki jodły, polewali ją, nawozili, spulchniali ziemię, a gdy to robili rozmawiali z nią.

Pewnego dnia nie znaleźli tej pięknej jodełki. Lecz na miejscu, gdzie ona była posadzona, dostrzegli śliczną dziewczynkę
w wieku Jerzego. Zapytali się jej kim jest? Dziewczynka odpowiedziała, że to ona była tą jodłą, którą pielęgnowali i którą uratowali przed ścięciem. Jerzy i Dlicz na początku nie uwierzyli, ale potem przekonali się, gdy dziewczynka opowiedziała im, co przydarzyło się jej, kiedy miała 3 latka. Dziewczynka miała wtedy urodziny
i nie zaprosiła czarownicy na przyjęcie urodzinowe. Dlatego czarownica zamieniła dziewczynkę w jodłę. Zaklęcie miało minąć, gdy chłopiec i jego pies, będą opiekować się nią. I tak stało się. Dziewczynka jeszcze raz podziękowała Jerzemu i Dliczowi, że uratowali ją przed śmiercią oraz za to, że dbali o nią. Następnie Jerzy, pies Dlicz, dziewczynka i siostra Jerzego zostali przyjaciółmi. A dziewczynka zamieszkała w grodzie ze swoim odnalezionym rodzeństwem. I tak kończy się moje opowiadanie.

Zobaczyliście, w tym opowiadaniu, jak przyjaźń i dobro
wygrały, a jak zło przegrało. I tak oto od imion naszych bohaterów, chłopca Jerzego i psa Dlicza powstała nazwa miasta Jedlicze. Jedlicze słynęło na całą okolicę z pięknych lasów, a niektórzy mieszkańcy widywali w nich psa i chłopca, jak odganiali złych drwali. Podobno też tam, gdzie bywali wyrastały piękne, strzeliste jodły i tak z grodu powstało miasto Jedlicze. Samo Jedlicze, jak
i jego okolice posiadają przepiękne i urokliwe miejsca. Dlatego też  zapraszam Was do mojej gminy Jedlicze, w której zobaczycie niezwykłe miejsca. Może też (jeżeli będziecie mieli dużo szczęścia), zobaczycie w lasach pięknego psa Dlicza i jego przyjaciela Jerzego, bohaterów tej legendy. Zapraszam Was!

Szymon Bril

Klasa IV

ZSP. w Żarnowcu

sp.zarnowiec@wp.pl.

Tel. 134352043

Opiekun: A. Halerz

 

————————————————————————————————————————————————————————

 

Legenda o dwóch jodłach

 

          W roku 1410, w małej, polskiej wsi zwanej Jedlicze żył sołtys o imieniu Piotr. Wraz ze swą żoną  Zofią  mieszkał w ubogiej chacie w lesie. Każdego dnia towarzyszył im spokojny szum jodeł, które oplatały ich dom zieloną wstęgą.

          Piotr uwielbiał snycerstwo. Rzeźbił w drewnie, które podarowały mu drzewa. Miał go pod dostatkiem. Las nie był jednak taki, jak inne. Przeważały w nim jodły, a wokoło słychać było śpiew ptaków. Nie to go jednak wyróżniało. Mogłoby się wydawać, że drzewa bacznie obserwują wszystko, co robią domownicy. Za każdym razem, gdy Piotr tworzył swoje dzieła, jodły szumiały i kołysały się, widząc,  w jak piękny sposób jest wykorzystywane ich drewno. Zdarzało się, że mężczyzna słyszał ich głosy, ukryte w szumie. Był ich przyjacielem.

          Pewnego, spokojnego dnia do Jedlicza doszła wieść o konflikcie polsko-krzyżackim. Piotr, usłyszawszy tę nowinę, postanowił wspomóc króla Jagiełłę i walczyć w obronie ojczyzny.  Zofia nie chciała się na to zgodzić. Nie była ona jedyną osobą, która nie mogła pogodzić się z wyjazdem Piotra. Las również pragnął, by mężczyzna został. Nie zmienił on jednak zdania                        i wyruszył w bój.

          Mijały dni i tygodnie, ale Piotr nie wracał. Drzewa się niepokoiły. Zofia całymi dniami przesiadywała na ławce przed chatą i słuchała. Słuchała jodeł. Las zaczął rozmawiać również z nią. Pocieszał ją. Dawał jej nadzieję na powrót męża, opowiadał o rzeczach, które mężczyzna tworzył z drewna,  a Zofia słuchała. Nie mogła się doczekać jego powrotu.

          W końcu do domu Zofii przyszła wiadomość. Kobieta była roztrzęsiona. Informacja dotyczyła śmierci Piotra. Nie mogła w to uwierzyć. Była zrozpaczona. Przekazała złą wieść jodłom. Las zaczął płakać. Pośród szumu słyszała ciche, bolesne jęki drzew. Po chwili Zofia zauważyła coś dziwnego – spadające igły jodeł. Las był tak rozżalony, że zaczął obumierać. Kobieta wybuchła płaczem. Nie chciała, by drzewa zniknęły, bała się samotności. W mgnieniu oka jodły zapadły się pod ziemię, lecz nie wszystkie. Pozostała tylko jedna. Zofia, pełna rozpaczy, podeszła do drzewa. Nagle usłyszała znajomy głos. Dotknęła drzewa, po czym smutek i strach zniknęły.

          Legenda głosi, że gdzieś na terenach  Jedlicza stoją dwie samotne jodły i opowiadają wędrownym swoją historię.

 

Martyna Tkaczyk, kl. 3b

ZSP w Jedliczu

 

————————————————————————————————————————————————————————